Historia Rodzinna
Nocleg spędzali w zabudowaniach gospodarczych w stodole na posłaniu ze słomy. Tam też przebywali przez cały dzień, by nikt o nich nie wiedział i żeby na ich trop nie wpadło wojsko carskie. Gabriel był przecież ścigany. W nocy przychodzili do mieszkania na posiłki. W tym czasie Gabriela odwiedzali tylko zaufani ludzie i brat Józef.
I tak Gabriel spędził razem ze swymi chłopcami „z lasu” kilka ładnych dni. Zdecydowali, że czas ruszyć w drogę. Ucałowawszy żonę Adolfinę i małą córeczkę Annę wyruszył w drogę, opuszczając rodzinę i Wnory Pażochy. Nadmienił także wtedy, że może ostatni raz jest w tych stronach i zalał się rzewnymi łzami.
Udał się w okolice Czerwonego Boru. Jego oddział napadał na placówki carskie. Gabriel walcząc, wierzył, że przyczyni się niewątpliwie do zrzucenia jarzma carskiego, wywalczy wolną i niepodległą Ojczyznę. Władze carskie były zaniepokojone napadami ze strony tegoż oddziału pod dowództwem Gabriela Wnorowskiego, pseudonim ”wilk”. Za schwytanie tegoż dowódcy wyznaczono wysoką nagrodę pieniężną w wysokości 100.000,- rubli.
Gabriel przez władze carskie był poszukiwany w domu – w Pażochach, tutaj szukano jego kryjówki. Adolfinę bito i maltretowano w tym celu, by powiedziała gdzie jest jej mąż i jego kryjówka. Odpowiadała, że nie wie gdzie jest i że od roku go nie widziała. W tym czasie spalono zabudowania gospodarcze. Gabriela nikt nie zdradził. Nie pomogła także obiecana przez władze carskie wysoka nagroda za jego głowę. Adolfina była bardzo przestraszona. Przez dłuższy czas nie nocowała w domu. Podupadła na zdrowiu. Z oddziału pod dowództwem Gabriela Wnorowskiego nikogo nie schwytano. Tenże oddział partyzancki prawdopodobnie przeszedł granicę i udał się do Francji. Wszystko ucichło. Adolfina zachorowała. Z tej choroby już nie wyszła. Po kilkumiesięcznej chorobie zmarła. Małą Anną – córką Gabriela zajęła się Pani Sikorska z Pażoch. Na pogrzeb Adolfiny przybyli liczni mieszkańcy zew wsi Wnory Pażochy jak i z okolicznych wsi. Trumnę ze zwłokami niesiono przez przeszło pięć ”wiorstw”. Była to jakby manifestacja. Nad mogiłą Adolfiny wygłosił pożegnalną mowę ks. proboszcz z Kulesz. W imieniu Adolfiny pożegnał małą Annę, wszystkich krewnych i znajomych. Oddział carski stacjonujący w tych okolicach nie przeszkadzał w uroczystościach pogrzebowych. Ludzie szemrali między sobą, że Adolfina zeszła z tego świata przez nieprzyjaciół carskich. W czasie kiedy Gabriel brał udział' w powstaniu, jego brat Józef ożenił się. Doczekał się córeczki, której dano imię Zosia. Po pogrzebie Adolfiny udał się do Pani Sikorskiej po odbiór Anny, przy czym oświadczył, że jego córka chociaż jest młodsza o rok od Anny, to jednak dobrze by było, by razem się bawiły i wychowywały się w jego domu. Pani Sikorska zgodziła się na wydanie Anny. Annę traktowano na równi z Zosią. Zresztą Józef obiecał bratu Gabrielowi, że zaopiekuje się Anną. Gdy dziewczynki podrosły, zaczęły się nieporozumienia. Anna zaczęła być źle traktowana. Uważano ją za 'głupią'. Kazano jej spać byle gdzie. Pędzono do roboty i to bardzo ciężkiej. Anna wówczas miała zaledwie 10 lat. Sukienki jej zawsze szyto ze zgrzebnego materiału z tego samego co worki. Niejednokrotnie podany jej posiłek zabierano i wyrzucano na śmietnik. W ten sposób była traktowa przez matkę Zosi. Pewnego razu, gdyby nie ostrzegła Anny służąca, byłaby otruta. Służąca podsłuchała, iż zamierzano otruć Annę. Ostrzegła ją, by przygotowanego posiłku nie jadła, Anna niby jadła, ale tak naprawdę wszystko wylała za płot. Na drugi dzień zauważono, że pod płotem leżą otrute koty tym jadłem. Służąca uciekła od Wnorowskich Józefów. Rozpowiedziała w całej okolicy, że Annę Stryjna chciała otruć, ale tylko dzięki niej Anna żyje. Anna też uciekła do krewnych, którzy mieszkali w Giemzinie. W krótkim czasie Józefowa zachorowała i po kilku tygodniach zmarła. Józef po jej śmierci zabiegał o to, by Annę sprowadzić do siebie. Udał się po nią do Giemzina, gdzie przebywała u krewnych. Stryj prosił, by się nie gniewała i wracała czym prędzej razem z nim do Pażoch. Anna będąc jeszcze pod wrażeniem tamtego zajścia, zgodziła się jednak na powrót do Stryja.
Stosunki między Anną i Zosią układały się do tej pory dobrze. Nie miał bowiem kto podżegać. Razem chodzą się na spacery i w gościnę. Między domownikami zapanowała iście przykładna zgoda.
Wtedy Anna skończyła 20 lat. Była uroczą dziewczyną. Oglądali się za nią też przystojni mężczyźni. Stryj Józef nie chciał dzielić gospodarstwa. Wolał, by Anna wyszła z domu. Całe gospodarstwo chciał przekazać Zosi i ogłosić ją dziedziczką. Szukał chętnego, by Annę zabrał z domu. Obiecywał jej duży posag. Nadarzyła się okazja. Kawaler z Wykna Starego – Jan Kulesza – jeden z czterech braci – szukał właśnie bogatej panny.
Jan Kulesza uczył się w Warszawie, był lekkiego usposobienia, zamierzał w Warszawie założyć jakiś interes. Potrzebne były mu pieniądze. Wysłał swata do Józefa Wnorowkiego z Wnór Pażoch. Swat został przyjęty przez Józefa bardzo życzliwie. Józef zaprosił Jana Kuleszę, kawalera z Wykna Starego. Jan przybył ze swatem. Przywitał się z Józefem i Anną. Anna była trochę onieśmielona, zalała się łzami i wyszła do drugiego pokoju. Jan i Anna przypadli sobie do gustu. Anna bała się trochę. Jan przecież był człowiekiem światowym i to bardzo przystojnym. Obawiała się, że wywiezie ją do Warszawy i tam zostawi.
Józef był zadowolony ze swatów. Cieszył się, że już niedługo pozbędzie się bratanki. Józef mówił do Jana, że bratanka otrzyma od niego duży posag, ale była to tylko obietnica. Jan nie liczył na to. Był człowiekiem zamożnym. Mógł jeszcze dać pożyczkę Józefowi. Ustalono wtedy termin wesela. Uroczystości weselne odbyły się w czerwcu 1852r. Młodej parze ślubu udzielił ks. Jamiołkowski, proboszcz parafii Kulesze Kościelne. Po tym weselu, zresztą bardzo hucznym – Jan zabrał Annę do rodzinnej wsi Wykno Stare, parafia Kulesze Kościelne. Anna została mile powitana i przyjęta przez rodzinę Jana. Na nowym miejscu Anna czuła się trochę nieswojo. Z każdym dniem była smutniejsza. Spostrzegli to też bracia Jana. Myśleli, że jest ona chora. Nie chciała zwierzać się nikomu ze swoich kłopotów. Okazało się później, że bardzo tęskniła za rodzinną wsią Wnory Pażochy. Obawiała się najbardziej tego, że Jan może wyjechać do Warszawy, z takimi kiedyś nosił się zamiarami. Kiedy Jan spotkał się sam na sam z Anną oświadczył jej, że zmienił swoje dotychczasowe zamiary. Otóż nie wyjedzie do Warszawy szukać tam szczęścia, lecz osiądzie na stałe we Wnorach Pażochach. Annie kamień spadł z serca, gdyż należała się jej przecież większa część majątku ziemskiego. W Wyknie Starym rodzice Jana mieli swój las, dlatego więc był materiał budowlany. Jedyną kwestią było to, że materiał trzeba przewieźć. Anna w związku z takim obrotem sprawy, rozpłakała się, ale tym razem z radości. Wróciła przecież tam, gdzie się urodziła. Mimo tego, że za swoich lat dziecięcych doznała pewnych przykrości ze strony swojej stryjenki – Józefowej, to i tak tęskniła za rodzinnymi stronami. W dowód wdzięczności za podjęcie słusznej decyzji przez męża, nagrodziła go pocałunkiem. Wkrótce Jan pojechał do Józefa, stryja Anny i oświadczył mu, że nie bierze żadnej spłaty z majątku, lecz będzie się budował w Pażochach i zabiera w związku z tym część majątku ziemskiego, przypadającą Annie i będzie tu gospodarzył. Józef nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Bardzo się zdenerwował. Doszło do ostrej wymiany słów, a nawet do gróźb. W końcu Józef ustąpił. Pogodził się z losem. Jan zaczął zwozić budulec. Wynajął fachowców do budowy domu. Zwiózł szybko drzewo na budowę zwłaszcza, że dostał od rodziców ponadto jako posag dwie młode klacze z wozami. Przy budowie pomagali również bracia Jana. Jan nie mając gdzie zamieszkać z żoną, wynajął pomieszczenie mieszkalne u Państwa Sikorskich i przywiózł Annę do Pażoch.
Zaczęła się budowa. Belka po belce i dom rósł z dnia na dzień. Tymczasem zbliżały się żniwa. Józef, stryj jak go nazywano, nie chciał odstąpić Janowi choćby części stodoły, by pomieścić w niej zboże, które było skoszone. Nie chciał mu też wydać pewnej części zasiewów ze zbożem. W końcu poszedł na ustępstwa, odstępując pewną część zasiewów i część stodoły z klepiskiem. Jan korzystając z pomocy sąsiedzkiej i swych braci, ukończył żniwa. Część zebranego zboża z pół zwiózł do stodoły, część zaś postanowił złożyć w stogi. Zwiózł zboże szybko wymłócił, gdyż słoma była mu potrzebna na przykrycie dachu.
Anna przygotowywała posiłki dla robotników, Jan zaś kierował budową. Budowa domu posuwała się dosyć szybko. W końcu dom był gotowy. Zawisł wianek na szczycie krokwi. Należało wtedy przybić ”łaty” i dach przykryć słomą. Słomę przywieźli z Wykna bracia Jana. Praca szła dosyć szybko. Jedni kręcili snopki, drudzy pokrywali dach, inni zaś młócili zboże, żeby czym prędzej przygotować słomę, potrzebną do przykrycia dachu. Dzięki życzliwej pomocy ze strony sąsiadów dach domu był gotowy. Ten sam cieśla, który budował dom, zabrał się do robienia okien, drzwi i podłóg, na razie tylko w części domu.
Zboża jare skoszono szybciej niż zboża ozime, ponieważ było ich znacznie mniej. Zboża te jak wiadomo przypadły z podziału i zostały zwiezione do stogów. Po ukończonych żniwach trzeba było myśleć o zaoraniu pół i przygotowaniu ich pod uprawę zbóż ozimych – żyta i pszenicy. Do orki było przeznaczonych kilka wołów. Część z nich Jan otrzymał od swych braci, część zaś nabył za własne pieniądze. Dwaj robotnicy byli specjalnie zatrudnieni przy orce i obsługiwaniu wołów. Tymczasem trwały prace wykończeniowe w zbudowanym domu. Cieśla kończył stolarkę, murarze kończyli budowę komina i pieca chlebowego. W owych czasach piekło się chleb samemu. W końcu nadszedł dzień bardzo uroczysty – przeprowadzka do swego nowo zbudowanego domu. Był to upragniony dzień Anny. Przeprowadzka odbyła się z domu Państwa Sikorskich. Było zaproszonych dosyć dużo gości. Poświęcania domu dokonał ks. Jamiołkowski, proboszcz parafii Kulesze Kościelne.