Historia Rodzinna


Jan był ciekawy, co wędrowiec robił w nocy za stodołą. Poszedł więc rano aby sprawdzić. Otóż na każdym paliku było napisane – tu granica, odorać! Jan był tym zdziwiony, zawołał więc stryja Józefa. Stryj chociaż czuł się nie najlepiej, przyszedł więc zobaczyć. Zobaczywszy to, rzekł do Jana: tu zaorzemy miedzę, jako granicę między naszymi siedliskami. Jan opowiedział stryjowi wszystko o tym wędrowcu, powiedział mu, że to musiał być jego brać – Gabriel Wnorowski. Wędrowiec, jak się wyraził Jan, nie mógł powiedzieć, że jest Gabrielem, bo mógłby w ten sposób sprowadzić na siebie nieszczęście grożące mu ze strony żandarmerii carskiej. A mimo to i tak na drugi dzień koło południa żandarmeria poszukiwała wędrowca we wsi, a w szczególności u Jana i Anny. Żandarmi pytali gdzie ukryli tego „buntowszczyka” ? Jeżeli nie powiedzą to zostaną zesłani na Sybir. Przeprowadzano rewizję w domu i w zabudowaniach gospodarczych. Sikorską też pytano, gdzie mógł się ukryć ten wędrowiec. Jan i Anna oświadczyli, że był u nich jakiś podróżny, lecz nad ranem poszedł w nieznanym kierunku i ślad po nim zaginął. Sikorska zaś tłumaczyła, że człowiek ten wprawdzie był podobny do poszukiwanego, ale nie była tego pewna. U stryja Józefa też była przeprowadzana rewizja. Żandarmi w końcu odjechali. Gdyby Pani Sikorska głośno o tym nie mówiła, poszukiwania nie były by prowadzone. Ludzie ze wsi chcieli zobaczyć ojca Anny i dlatego się gromadzili. Prawie w każdej wsi byli donosiciele, dobrze opłacani przez żandarmerię carską. We wsi zapewne wówczas też był donosiciel, bo skąd by żandarmi o tym wiedzieli ? Jak się później okazało, wędrowiec, który nocował u Anny i Jana, był rzeczywiście Gabrielem Wnorowskim, ojcem Anny. Potwierdzili to krewni z Leśniowa i Stypułk. Opowiedzieli Annie, że Gabriel był u nich, jak tylko żandarmeria zaniechała dalszych poszukiwań. Opowiedział im, co u Anny i Jana słychać. Zapewne przyznałby się, że jest ojcem Anny, gdyby nie ta historia z Sikorską. Oświadczył im, że jeśli będzie żył i zdrowie będzie mu dopisywało, odwiedzi Annę raz jeszcze. A jeśli nie dożyje tej chwili, to w inny sposób zostanie obdarowana w postaci spadku dla Anny na wypadek śmierci.

Później już coraz mniej mówiło się o Gabrielu. Janowi i Annie powodziło się coraz lepiej. Doczekali się jeszcze dwoje dzieci, chłopca i dziewczynki. Chłopcu dano na imię Leopold, a dziewczynce Stanisława. Droga do Sokół Wszystkie dzieci chowały się dobrze. Pewnego razu przyszła do Anny w odwiedziny Pani Sikorska, synowa, która rozpoznała w osobie wędrowca, ojca Anny, Gabriela. Mówiła: wie pani co ? Otóż mój Antoni przyjechał z Warszawy i przywiózł dla Pani dobre wieści. Wieści o tym, że czytała ogłoszenie, w którym wyczytała, że po jakimś Wnorowskim z Francji jest duży spadek i że szuka się spadkobierców. Spadek ten jest widocznie po Gabrielu, Pani ojcu. Radziła więc Annie, aby jej mąż Jan wybrał się w tej sprawie do Warszawy i skontaktował się z jakimś dobrym adwokatem. Mówiła, że mężowie mogą pojechać razem. Jan wysłuchał Sikorskiej i powiedział: Już dosyć w życiu przeszedłem, trzeba się najpierw skontaktować z Ks. Jamiołkowskim, proboszczem z Kulesz, on najlepiej doradzi, jak należy załatwiać sprawy spadkowe. Dlatego do proboszcza Jan wysłał Annę. Naładował pełną furę zboża, przysługiwała w tych czasach dla proboszcza dziesięcina i kazał jechać z Anną jednemu chłopcu. Proboszcz podziękował za zboże i życzył następnych lat dobrych urodzajów, ale Anna mówi do niego: księże proboszczu, mam do Księdza proboszcza pilną sprawę i zaczęła opowiadać; Może ksiądz słyszał, że kilka lat temu nocował u mnie pewien wędrowiec, w osobie którego Sikorska z Pażoch rozpoznała mego ojca Gabriela. Mimo, że wędrowiec nie chciał ujawnić kim jest, to jednak później okazało się, że jest moim ojcem, potwierdzili to moi krewni. Był u nich i powiedział, że się ukrywał przed żandarmerią carską i dlatego będąc u córki Anny nie mógł wyjawić kim jest. Powiedział, że jeszcze ją odwiedzi i że ją dobrze obdaruje, a jeśli nie zdąży przed śmiercią, to otrzyma duży spadek. Ksiądz proboszcz wysłuchał całej tej historii i się zmieszał, a nawet poczerwieniał. Wiedział o co chodzi, ale wolał nic nie mówić. Na koniec powiedział, że coś tam było, ale nie po Wnorowskim, że ta sprawa jest już nieaktualna. Jedzcie Kulesino do domu i tym nie zawracajcie sobie głowy. Z tym pocieszeniem od księdza proboszcza Anna wróciła do domu. Rozmowę z proboszczem zrelacjonowała Janowi. Jan na wszystko machnął ręką.

W międzyczasie z Warszawy wrócił Antoni Sikorski i poinformował swoją żonę i Annę o tym, że spadek przysługujący Annie zabrali nieprawnie bracia Wnorowscy, Piotr i Paweł o przezwisku ”Żylaki”. Oni byli wozakami w Warszawie. Mieli po parze koni i zajmowali się usługami przewozowymi. Gdy dowiedzieli się, że jest jakiś spadek, udali się do adwokata, Rosjanina i księdza Jamiołkowskiego, proboszcza Kulesze Kościelne. Prosili proboszcza, aby nic nie mówił o tym spadku Annie, wiedząc o tym, że nie są prawowitymi spadkobiercami. Powiedzieli, że jak się ona do księdza zjawi, to proszę ją jakoś zbyć. Gdy Anna dotarła do księdza w sprawach spadkowych okazało się, że spadek został już odebrany przez owych braci Piotra i Pawła Wnorowskich. Księdzu Jamiołkowskiemu przypadła też duża jego część. Sikorska razem z Anną, zaczęły złorzeczyć przeciwko nieprawowitym spadkobiercom. Powinni ponieść za to jakąś karę. A kara niebawem ich dosięgła ! Pewnego razu ks. proboszcz Jamiołkowski jadąc bryczką do chorego, spłoszyły mu się konie i zaczęły tak się kręcić w kółko, że ks. Jamiołkowski spadł na ziemię i został przez nie stratowany. Jak wiadomo koni nikt nie spłoszył celowo. Jawna kara spadła na proboszcza – rzekła Sikorska. Pogrzeb proboszcza odbył się bardzo skromnie. Nieliczni byli tylko na jego pogrzebie. Szeptali między sobą, że proboszcz był wspólnikiem „Żylaków”, jeżeli chodzi o spadek. Wiadomości o „Żylakach” przywoził z Warszawy Antoni Sikorski. Dowiedział się, że oni w dalszym ciągu prowadzili swoje przedsiębiorstwo przewozowe, a nawet je poszerzyli. Do prac przewozowych zatrudniali teraz ludzi, natomiast sami zajmowali się zarządzaniem. Gdy tylko otrzymali spadek, kupili sobie w Warszawie dwie duże kamienice. koscól Sokoły Jedna była przeznaczona dla Pawła – druga dla Piotra. Kupili też duży majątek ziemski ”Imiery” koło Warszawy. We Wnorach Pażochach też mieli trochę ziemi. Na tej schedzie gospodarzył szwagier ”Żylaków” - Jazwinski wraz ze swoim synem. Przy Jazwińskim była druga siostra „Żylaków” jeszcze panna.”Żylacy” swoją siostrę ogłosili dziedziczką i wydali za mąż za Leśniewskiego, który przyjechał z Giemzina, wsi położonej w pobliżu Pażoch. Ziemia po „Żylakach” jest położona na terenie Wnór Pażoch tworzyły i tworzy dość duże gospodarstwo rolne. Nowożeńcom wybudowali duży dom, stodołę i chlewy. I tak ”Żylacy” stali się właścicielami dużego folwarku „Imiery” koło Warszawy, szykowali drugi we Wnorach Pażochach wykupując ziemię. Gospodarzom płacili za ziemię wysoką cenę. W niedługim czasie stali się właścicielami przeszło 12 włók włóka – 30 mórg. Wybudowali dom, chociaż z drzewa, ale o 12 pokojach i dwóch dużych salach przeznaczonych do przyjmowania gości. Wybudowali także bardzo duże stodoły i duże obory po jednej i drugiej stronie. Zabudowania folwarczne miały bardzo ładny wygląd. Najgorsze było to, że ziemia znajdowała się w kawałkach. Namawiali gospodarzy do tego, aby przeprowadzali komasację tej ziemi. W roku 1908 do Wnór Pażoch przyjechał geodeta i dokonał pomarów. Komasacja ziemi została zakończona w 1910r. ”Żylacy” pod swój folwark otrzymali najlepszą ziemię – jak się potocznie mówiło – przy „dworze”. Gospodarze otrzymali ziemię w mniej atrakcyjnych miejscach, przy czym przy ustaleniu wielkości powierzchni ziemi, niektórzy gospodarze otrzymali jej mniej niż w rzeczywistości im się należało. ”Żylacy” tę nadwyżkę ziemi zabrali dla siebie. Część tej ziemi przekazali swojemu szwagrowi Leśniewskiemu. Syna Jazwińskiego ożenili z dziedziczką w miejscowości położonej blisko miasta wysokie Mazowieckie, dając mu duże wiano. Stary Jazwiński został rządcą na folwarku we Wnorach Pażochach. Folwark ten należał do Piotra Wnorowskiego, a folwark „Imiery” pod Warszawą – do Pawła. Folwark we Wnorach Pażochach posiadał 12 par koni i kilka par wołów. Część pieniędzy uzyskanych ze spadku ks. Jamiołkowskiego, o którym wyżej wspominałem, otrzymał jego brat, który w Jamiołkach wybudował duży murowany dom. Dom ten jeszcze do dziś można oglądać. Jeszcze wspomnę o tym folwarku w Pażochach. Otóż oprócz dużego domu, stodoły i obór, wybudowano jeszcze dwoje czworaków dla ośmiu rodzin. Dla samotnych było odpowiednie pomieszczenie w stajni o jednym dużym pokoju.

Początkowo „Żylakowi” Piotrowi wiodło się dosyć dobrze, później było coraz gorzej. Piotr, właściciel folwarku zachorował, zaś rządca, stary Jazwiński zmarł. Gospodarstwo zaczęło podupadać. W końcu 1914r. zostało sprzedane jakiemuś Niemcowi nazwiska nie pamiętam. Zaraz po sprzedaży majątku, Piotr zmarł. Paweł w Imierach też miał niepowodzenia. W czasie I wojny światowej zmarł. Z ich kamienic w Warszawie nic nie pozostało. Kamienice zostały zniszczone. Przysłowia są mądrością narodu. Jak mówi jedno, że „kradzione nie tuczy”. Tak się w końcu kończy zachłanność ludzka. Po braciach – Wnorowskich Piotrze i Pawle pozostał tylko na pamiątkę krzyż, kawałek żelaza, obsadzony w bryle kamienia. Zlokalizowany jest on za wsią i ledwie można odczytać napis: Fundatorzy Piotr i Paweł Wnorowscy. Na mogile księdza Jamiołkowskiego stoi rozpadający się pomnik. Jamiołki W końcu i tam ślad po nim zaginie. Jak jedzie się gościńcem do Sokół przez Jamiołki, można zobaczyć jeszcze ten murowany dom, wybudowany dzięki ks. Jamiołkowskiemu, o czym wcześniej wspomniałem. Obecnie zmienił on swój wygląd, zaczął się rozpadać. Zmienił on także już niejednego właściciela. Można teraz wywnioskować, że podstępnie otrzymany spadek, nikomu pożytku nie przyniósł. Jan i Anna, którym spadek się należał, a którego traf chciał, że nie otrzymali, powodziło się w życiu nie najgorzej. Oboje dożyli później starości. Wychowali sześcioro dzieci – czterech synów i dwie córki: Konstantego, Walentego, Józefa, Leopolda, Marię i Stanisławę. Córki powychodziły za mąż, jedna do Wnór Starych, druga do Kalinowa Czosnowa. Konstanty i Walenty podzielili się majątkiem i gospodarzyli we Wnorach Pażochach. Walentemu przypadło więcej niż połowa majątku o cztery morgi. Obaj byli żonaci. Walenty Kulesza ożenił się z Adolfiną, z którego to małżeństwa narodzili się Jan i Regina było więcej dzieci, lecz umarły. Jan Kulesza syn Walentego poszedł w świat, a jego siostra Regina Kulesza jako dziedziczka wyszła za mąż za Wnorowskiego Władysława ze wsi Wnory Pażochy wiechy.

Z małżeństwa tego narodziło się siedmioro dzieci: Mieczysław, Władysław, Tadeusz, Kazimierz, Zygmunt, Jan i Krystyna. Józef syn Jana służył bardzo długo w wojsku rosyjskim. Po powrocie wkrótce zmarł. Leopold syn Jana też służył w wojsku rosyjskim, daleko na Syberii w mieście Czycze przez 5 lat. Brał udział w rewolucji 1905 r. Po powrocie z wojska przebywał bardzo krótko w domu i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Był tam krótko. Zarobił na powrotną podróż i wrócił do kraju. Z kraju wyjechał znowu do Rosji do miasta Czycze. Po kilku latach wrócił do kraju, aby się ożenić. Wkrótce znowu pojechał do Rosji aby prowadził tam jakiś interes. I tam zakończył swój żywot. Miał dwoje dzieci, ale nikt w Polsce ich nie widział. Anna zmarła pięć lat prędzej od Jana. Jan zmarł w roku 1910, nigdy nie chorując. Kiedy zachorował, to powiedział, że nadszedł już koniec jego życia.


Miałem wówczas cztery lata jak zmarł mój dziadek mówił o sobie Jan Kulesza syn Walentego. Dziadek w czasie wolnych chwil lubił opowiadać o Gabrielu, swoim teściu, ojcu Anny po to, aby wiedziały o historii rodzinnej przyszłe pokolenia. To opowiadanie, które przedstawiam nie jest snem, lecz jest rzeczywistością, polegającą na prawdzie.



Jan Kulesza s. Walentego i Adolfiny


Strona: [1] [2] [3] [4]